Na pierwszy rzut oka nie miał prawa odnieść sukcesu. Był szczupły, cichy, w dodatku z dziecięcą twarzą. W niczym nie przypominał napastnika, który mógłby sobie poradzić w piłkarskim świecie, w którym liczą się siła i pewność siebie. Jednak Tomasz Frankowski udowodnił, że dobry piłkarz wcale nie potrzebuje imponujących warunków fizycznych, by poradzić sobie w mocnej drużynie. Wystarczyły mu technika, spryt i wyczucie czasu. Występ w meczu z Polonią Warszawa zdefiniował jego karierę. W tamtym meczu narodził się piłkarz, który na polskich boiskach stał się „łowcą bramek”. Historię Franka opisał autor książki „Wisła Kraków. Sen o potędze”, która jest dostępna na: https://bit.ly/przemyslenia-wisla
Fragment:
Jedynym wzmocnieniem przed nowym sezonem był pewien anonimowy napastnik. Chudziutki, niziutki, z twarzą dziecka i piskliwym głosem.
„Pojechaliśmy do Francji na zaproszenie Canal+. Spotkaliśmy się tam z Tadeuszem Foglem. Po kolacji zagadnął, że ma ciekawego napastnika, który nazywa się Tomek Frankowski – wspomina Ziętek. – Wyraziliśmy zainteresowanie, a Tadek wykręcił numer do Tomka. »Ciekawe, co na to Franz«, żachnął się Boguś Cupiał. Faktycznie, gdy do niego zadzwoniłem z tą informacją, zaczął krzyczeć, że ma już gotowy skład i nie chce nikogo nowego. Musiałem go długo namawiać, by zgodził się wziąć Tomka do drużyny”.
Frankowski musiał zmienić plany – miał jechać na testy do Stomilu Olsztyn, ostatecznie jednak pojawił się na obozie Wisły w Niemczech.
– Przyjedzie gość, który będzie strzelać bramki – chwalił się Smuda piłkarzom.
„Przyjmowaliśmy to z niedowierzaniem, bo nikt nie wiedział, o kogo chodzi”, wspomina Grzegorz Pater.
Niedowierzanie sięgnęło zenitu, gdy 24-letni wówczas Frankowski wreszcie przybył do hotelu. „Kiedy go zobaczyłem, pomyślałem: »To ma być napastnik? To chucherko? Ten dzieciak?!«. Z twarzy wyglądał bardzo młodo, miał cienki głosik, wydawało się niemożliwe, by wpasował się do naszej drużyny. Gdy jednak wyszedł na boisko, nasze opinie szybko się zmieniły”, dodaje Pater, który też przez całą karierę miał prezencję juniora.
„Gdy Tomek się pojawił, zmieniło się wszystko – mówi Krzysztof Bukalski. – Pamiętam mecz, w którym mogłem zdobyć ze dwie bramki. Za każdym razem byłem ustawiony lepiej od niego, ale Tomek nie podawał, tylko strzelał. Pojawił się młody, drobny i niewysoki chłopak i w sytuacji, w której musi mi podać, bo jestem na lepszej pozycji, on decyduje się na strzał. Obie te sytuacje wykorzystał, więc trudno było się denerwować. Ale Tomek potrafił też świetnie podać, zaliczył przecież mnóstwo asyst. Gdy zobaczyłem go pierwszy raz, nie myślałem, że zrobi aż taką karierę, a gdyby miał lepsze warunki fizyczne, osiągnąłby jeszcze więcej. Na swój sposób był boiskowym geniuszem”, dodaje.
Franek szybko stał się jednym z ulubieńców Smudy, przynajmniej tak zapamiętali to inni piłkarze. Trening strzelecki. Piłkarz X, zamiast podbiciem, uderza piłkę bokiem stopy, trener natychmiast reaguje:
– Co robisz, ku**a?! Uderz tę piłkę jak trzeba!
Następny w kolejności do piłki podchodzi Frankowski i w swoim stylu uderza piłkę bokiem stopy, tak zwaną pasówką.
– Dobrze, Franek! – krzyczy Franz.
„Niemal od początku wiedzieliśmy, że Franek może więcej niż reszta piłkarzy”, mówi Kazimierz Węgrzyn.
Na przeciwnym biegunie w rankingu popularności u Smudy był Grzegorz Pater. Trener zarzucał mu, że unika walki.
– Włóż nogę! Przeskakujesz jak jakiś wróbelek, a potem muszę biegać za tobą z łopatą i zbierać to gówno! – pieklił się Franz.
Na zgrupowaniu w Niemczech brakowało już koszulek, więc w meczach sparingowych Frankowski występował w trykocie Adama Paluszka. Od początku strzelał bramkę za bramką. „Na obozie nie było dziennikarzy. Dostawali tylko suchy wynik i nazwiska strzelców. W ten sposób wszyscy zaczęli mówić o Paluszku – śmieje się Franek. Gdy wreszcie otrzymał swoją koszulkę, widniał na niej numer 21. – Masażysta Zbyszek Woźniak powiedział mi, że jeśli strzelę tyle goli, to będzie niezły sukces. Jak się później okazało: sezon zakończyłem z dokładnie taką liczbą bramek”. I z tytułem króla strzelców.
Pierwszego gola strzelił już w debiucie. Dzięki temu, że w okresie przygotowawczym grał w koszulce Paluszka, do meczu z Polonią Warszawa w gazetach nie pojawiła się choćby wzmianka o nowym piłkarzu. Zaczął na ławce rezerwowych. Wisła prowadziła 1:0, ale wynik wciąż nie był przesądzony. Frankowski był już po rozgrzewce i czekał na wejście, miał zmienić Grzegorza Nicińskiego. Smuda odwlekał zmianę.
– Jeszcze chwilkę, jeszcze chwilkę – powtarzał, nerwowo obgryzając paznokcie.
Chwilka minęła i Niciński podwyższył na 2:0. Wtedy Smuda mógł wpuścić swojego napastnika, który zdobył gola przy pierwszym kontakcie z piłką.
Sytuację bramkową do dziś świetnie pamięta Bukalski. „Zagrałem piłkę do Ryśka Czerwca, licząc, że odegra mi z klepki, on jednak zagrał do Tomka, który znalazł się w dobrej sytuacji, ale ja miałbym przed sobą pustą bramkę. Byłem pewien, że mi zagra. Tak samo myślał zapewne Maciej Szczęsny, jednak Franek zrobił tę swoją słynną przekładkę, zmylił bramkarza Polonii i spokojnie posłał piłkę do siatki. W ten sposób przedstawił się kibicom w całej Polsce”. Frankowski podsumowuje: „Gorąco było. Pewnie dlatego Maciek Szczęsny tak szybko siadł na pupie w tej sytuacji”.
W tym samym spotkaniu w barwach Wisły debiutował 21-letni bramkarz Jakub Wierzchowski i zaprezentował się równie efektownie. Polonia miała w tym meczu dwa rzuty karne. Za pierwszym razem Arkadiusz Bąk trafił w słupek, a Wierzchowski obronił dobitkę Emmanuela Olisadebe. Za drugim – debiutujący bramkarz Białej Gwiazdy zatrzymał strzał z 11 metrów Gražvydasa Mikulėnasa.
„Z meczu z Polonią wszyscy pamiętają te rzuty karne, ale obroniona jedenastka to za zwyczaj jest po prostu fart. Ja pamiętam, że przez całe spotkanie dobrze mi się broniło i miałem prawo aspirować do miejsca w bramce – mówi Wierzchowski. Smuda szybko rozwiał jego wątpliwości. – Trener przy całej drużynie powiedział, że jeśli Artek zrobi pierwszy, drugi, trzeci, dziesiąty błąd, i tak będzie bronić. W ten sposób na rok wylądowałem na ławce”. Siedział i narastała w nim frustracja, nad którą wkrótce nie umiał już zapanować… Ale o tym nieco później.
O książce:
Historia Białej Gwiazdy, która miała zdominować polską ligę
Wisła Kraków. Sen o potędze to książka sportowa, która w barwny i pełen emocji sposób opowiada o złotej erze jednego z najbardziej utytułowanych klubów piłkarskich w Polsce. Mateusz Miga, dziennikarz doskonale znający kulisy polskiego futbolu, wraca do czasów, gdy Wisła Kraków pod rządami właściciela Bogusława Cupiała królowała na krajowym podwórku i otarła się o Ligę Mistrzów. Czytelnicy znajdą tu opisy pamiętnych spotkań z Realem Madryt, Schalke 04, Parmą, Barceloną czy Interem Mediolanem, a także niepublikowane wcześniej anegdoty z szatni.
Książka Mateusza Migi to także opowieść o piłkarskim marzeniu, które zderzyło się z brutalną rzeczywistością. Przemiana ligowego średniaka w potęgę, transfery, kontrowersyjne decyzje i dramatyczne upadki. Autor przedstawia pełen wachlarz emocji – od euforii po bolesne rozczarowania – a wszystko to na tle walki o awans do Ligi Mistrzów. Wśród bohaterów książki pojawiają się nazwiska takie jak Maciej Żurawski, Kamil Kosowski, Radosław Majdan, Franciszek Smuda czy Wojciech Łazarek.
Drugie wydanie kultowej książki zostało uzupełnione przez autora o rozdział dotyczący tego, co z Wisłą Kraków działo się w minionej dekadzie. To pozycja obowiązkowa dla każdego fana Białej Gwiazdy i pasjonata polskiej piłki. To również szansa, by raz jeszcze przeżyć emocje towarzyszące największym triumfom krakowskiego klubu oraz zrozumieć, co doprowadziło go do kryzysu.
Książkę znajdziecie na: https://bit.ly/przemyslenia-wisla
Książkę polecają:
Dla całego pokolenia kibiców Wisła Kraków była dowodem, że w Polsce jednak da się zbudować klub zdolny rywalizować z najlepszymi w Europie. Fascynująca historia o tym, dlaczego akurat ona osiągnęła tak wiele i… dlaczego nie osiągnęła znacznie więcej.
Michał Trela, Canal+, reżyser serialu Wisła Cupiała
Miło było znów cofnąć się do czasów wielkich sukcesów Wisły. I dotknąć tych wszystkich pamiętnych momentów, w których brałem udział.
Marcin Baszczyński
Wiele ciekawych historii, których nie znałem, złożyło się na bardzo fajny i rzetelny opis „złotego okresu” Wisełki. Polecam wszystkim kibicom! Jazda, jazda, jazda! Biała Gwiazda!
Andrzej Iwan
Wisła Kraków Henryka Kasperczaka to ostatnia ekscytująca polska drużyna, Mateusz Miga zaś to jeden z najbardziej dociekliwych dziennikarzy sportowych. Z tego połączenia wyszła jedna z lepszych polskich książek sportowych ostatnich lat.
Marek Wawrzynowski, Przegląd Sportowy/Onet, autor Wielkiego Widzewa
Autor odsunął kotarę, zajrzał za kulisy i opisał anatomię drużyny dominującej w ekstraklasie przez lata. Napisana z reporterskim zacięciem książka pokazuje, jak Biała Gwiazda zyskiwała blask. Dziesiątki rozmów Mateusza Migi ze świadkami zarówno sukcesów, jak i porażek pozwoliły mu też odpowiedzieć na najważniejsze pytanie: dlaczego mimo takich inwestycji wiślacy nie spełnili największego marzenia Bogusława Cupiała i nigdy nie awansowali do Ligi Mistrzów?
Łukasz Olkowicz, Przegląd Sportowy/Onet